Szok cenowy, czyli wracamy do Argentyny

Przyjazd do Brazylii był jak samobmójczy gol. W sensie finansowym oczywiście. Wiedzieliśmy, że będzie drożej niż w Argentynie, ale nie myśleliśmy, że będzie aż tak drogo. Po zastanowieniu się wyszło nam, że spędzenie na południu Brazylii – tak jak załozyliśmy – jakiś 3 tyg, powoli przemieszczając się w kierunku Buenos Aires, prawdopodobnie zrujnuje nas finansowo. Więc po 9 dniach postanowiliśmy wrócić do Argentyny. Jak się żyje z oszczędności to trzeba sobie pewnych rzeczy odmawiać…
Jednak do Brazylii jeszcze wrócimy. Ale to wtedy, gdy będziemy posiadać dochód :)

Paraty

Po Rio przyszedł czas na plażowanie i pracę nad opalenizną. Ilha Grande, wyspa niedaleko Rio, wydawała się idealnym wyborem. Tak się jednak złożyło, że nasza wizyta w Brazylii zbiegła się z tymi strasznymi ulewami, o których wieść dotarła ponoć także do Polski. Ilha Grande miała pecha, bo trafiło się tam ogromne obsunięcie ziemi. Wyspa duża i niby generalnie – mimo tragedii – funkcjonowała normalnie, ale jakoś nie uśmiechało nam się wylegiwanie na plaży, gdy obok prowadzona jest akcja ratownicza, a właściwie poszukiwawcza…

Pojechaliśmy więc do Paraty. To takie malutkie miasteczko ze śliczną starówką nad samym oceanem. Mamy sentyment do takich dziur. Dla nas żadne duże miasto – włącznie z Rio – nie ma klimatu nawet minimalnie zbliżonego do małych mieścinek. Zawsze w takie miejsca chętnie przyjeżdżamy.

W Paraty skupiliśmy się na kilka dni na lenistwie w postaci rejsu po okolicznych wysepkach i byczeniu się na okolicznych plażach. Upał był niemiłosierny, więc taki mało aktywny tryb życia był jedynym sposobem na przetrwanie.

Rio de Janiero

Brazylijczycy mówią, że Bóg przez sześć dni tworzył świat, a siódmy przeznaczył na Rio. Lokalizację wybrał miastu bajkową. Piękna zatoka, wzdłuż której ciągnie się jedna za drugą plaża, a na lądzie, praktycznie przy brzegu, pokryte gęstą dżunglą góry. Nie jakoś bardzo wysokie, ale jak często widzi się zielone góry nad brzegiem oceanu?

Miasto bardzo zróżnicowane.
Jest centrum, pełne biurowców i zagonionych biznesmenów.
Jest Santa Teresa, trochę na uboczu, na wzgórzu, miasteczko w środku metropolii.
Jest Lapa, nadal trochę podupadła, jej chodniki pokryte sporą warstwą śmieci, a obok nich śpią bezdomni.
Jest Sugar Loaf i Corovaco, wiecznie oblegane przez tłumy turystów.
Jest Niteroi, „sypialnia” Rio po drugiej stronie zatoki.
Są plaże, tak blisko centrum, a mimo to żyjące swoim życiem. Tu wakacje nigdy się nie kończą. Copacabanę odwiedziliśmy w noworoczny weekend. Takich tłumów na plaży nie widzieliśmy chyba nigdy wcześniej. Leżak przy leżaku, ciało obok ciała.
Jest wiele więcej.

Jednak jak w przypadku każdego innego miasta, kilka dni nie starczy, żeby je poznać. W kilka dni można najwyżej „liznąć” powierzchnię. Co więc można powiedzieć o Rio po kilku dniach obcowania z nim? Chyba tyle, że miasto bez dwóch zdań robi wrażenie. Jest inne, interesujące, na swój sposób unikalne. Warto było się tu pofatygować.

Zmiana planu

Jesteśmy w Iguazu. Do Rio de Janeiro stąd jest raptem 23 godziny autobusem. „Raptem”, bo czym są 23 godziny, gdy się przyjechało taki kawał świata na odległy kontynent? A Rio to jedno z tych miast, które chyba każdy chciałby zobaczyć. Miasto Boga. Intrygujące.
No więc jak? Jedziemy? W ogóle nie planowaliśmy w tej podróży odwiedzenia Brazylii, bo to kraj ogromny i w zasadzie zasługuje na osobne kilka miesięcy. No ale Rio trzeba zobaczyć. Jedziemy!

Wodospady Iguazu

Nie ukrywam, że nigdy nie należeliśmy do wielkich fanów wodospadów. Po prostu trochę wody spadającej w dół do tej pory nie potrafiło na nas zrobić większego wrażenia. Owszem, odwiedzaliśmy wodospady to tu, to tam, i niektóre były nawet interesujące (jak na przykład ten niedaleko Luang Prabang w Laosie). Jednak nigdy nie trafiliśmy na wodospad, który zaoferowałby nam tzw. opad szczęki, czy też powalił nas na kolana. Nigdy, do czasu kiedy pojechaliśmy zobaczyć wodospady Iguazu na granicy argentyńsko-brazylijskiej…

Wodospady Iguazu to jedno z tych miejsc, obok których nie da się przejść obojętnie. Tu nawet takim ignorantom wodospadowym jak my, z wrażenia otwiera się buzia i brakuje słów.

Wodospady powalają swoim ogromem i mocą jaka od nich emanuje. Nie sposób nie zauważyć siły jaką niesie w sobie ten ogrom wody lecącej z hukiem nieprzerwanie w dół. Jakoś trudno ogarnąć to, że cała ta masa wody ma swój początek w wąskich strumykach gdzieś tam głęboko w dżungli czy w odległych górach.

I co z tego, że przewija się przez to miejsce nieustająca masa turystów. Widoki pozostają niesamowite. Trudno zdecydować, z której strony doznania są lepsze. Ze strony argentyńskiej można wodospady praktycznie dotknąć. Chodzi się obok nich i pod nimi, Niezwykłe. Po stronie brazylijskiej nie ma już tak bliskiego kontaktu z wodospadami, za to można podziwiać prawdziwie pocztówkowe panoramiczne widoki, których brakuje w Argentynie. Najlepiej więc zobaczyć Iguazu z obu stron.

313